Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wrócił zwolna do pokoju, zamykając drzwi za sobą. Jasne światło lampy padało na zegarek. Razumow stanął, patrząc na biały cyferblat. Brakowało jeszcze trzech minut do dwunastej. Wziął zegarek trzęsącą się ręką.
— Spóźnia się — mruknął i ogarnęła go dziwna bezsilność. Kolana ugięły się pod nim, zegarek z łańcuszkiem wyśliznął mu się z palców i upadł na podłogę. To go tak przestraszyło, że o mało sam nie upadł. Gdy wreszcie odzyskał tyle władzy nad własnemi członkami, by się schylić po zegarek, przyłożył go zaraz do ucha. Po chwili warknął:
— Nie idzie — i znów milczał dość długo, zanim mruknął:
— Stało się... a teraz do roboty.
Usiadł, sięgnął po pierwszą z brzegu książkę, otworzył ją na traf i zaczął czytać. Ale zaledwie przeczytał parę wierszy, stracił wątek treści i nie próbował nawet jej odnaleźć. Zaczął rozmyślać:
„Z pewnością jakiś agent policyjny pilnuje domu po drugiej stronie ulicy“.
Wyobrażał go sobie przyczajonego w ciemnej bramie, z zezowatemi oczami, otulonego w płaszcz po uszy i w generalskim kapeluszu z piórami na głowie. Ta niedorzeczność tak go przestraszyła, że aż drgnął konwulsyjnie na krześle. Musiał poprostu wstrząsnąć gwałtownie głową, żeby się jej opędzić. Cóż znowu, agent będzie przebrany może za chłopa albo za żebraka... Może też będzie zapięty po szyję w ciemne palto z ciężką laską w ręku, jak opryszek z chytremi oczyma, cuchnący wódką i surową cebulą.
Na tę myśl porwały go mdłości.
— Czemu ja sobie tem głowę zaprzątam? — pomyślał Razumow z niesmakiem. — Czy ja żandarm? A zresztą... już się stało.