Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co zostanie? — zapytał Ossipon stłumionym głosem.
— Ja zostanę — jeżeli jestem dość silny! — zapewnił chudy, mały profesor, a jego wielkie uszy, cienkie jak błona, odstające z obu stron wątłej czaszki, zaczerwieniły się nagle. Czy ja mało cierpiałem od prześladowania słabych? — mówił dalej, uderzając się w kieszeń na piersiach. — A jednak ja jestem potęgą. Tylko trochę czasu! Trochę czasu! Dajcie mi trochę czasu! Ach! Ten tłum, za głupi, by mógł odczuwać litość, lub trwogę... Niekiedy zdaje mi się, że oni mają po swojej stronie wszystko. Wszystko — nawet śmierć — mają własną broń!
— Chodźcie ze mną, na piwo do „Silenusa“ — przemówił Ossipon, po dłuższem milczeniu, przerywanem tylko klapaniem pantofli nieprzejednanego anarchisty.
Profesor przyjął zaproszenie. Owego dnia był bardzo wesół, na swój własny, osobliwy sposób. Poklepał po ramieniu Ossipona.
— Piwo? Zgoda! Pijmy i weselmy się, bo jesteśmy silni, a jutro śmierć nas czeka.
Zaczął wkładać buty, ale mówił ciągle, krótkiemi, stanowczemi zdaniami.
— Co wam jest, Ossiponie? Macie minę nasrożoną i szukacie nawet mojego towarzystwa. Słyszałem, że was widują ciągle tam, gdzie ludzie gadają głupstwa przy kieliszku i szklance. Dlaczego? Czy porzuciliście już swoją kolekcyę kobiet? One są przecież słabe, i silni mogą się niemi żywić — co?
Obuł jedną nogę i sięgnął po drugi, sznurowany