Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowała przemawiać do swego zbawcy, do człowieka, który był dla niej zwiastunem życia:
— O! Tomie! Jak ja mogłam lękać się śmierci, kiedy on został mi wydarty w tak okrutny sposób! Jak ja mogłam! Jak mogłam być takim tchórzem!
Rozpaczała nad swem przywiązaniem do życia, do tego życia bez żadnego uroku, bez szczęścia, bez uczciwości nawet. A ten okrzyk szczerego bólu wyraził się w sztucznej, zużytej szacie spospolitowanych frazesów.
— Jak ja mogłam tak lękać się śmierci? Tomie, chciałam umrzeć. Ale się boję. Chciałam raz już skończyć z sobą. I nie mogłam. Czy jestem taka wytrwała? Czy miara goryczy jeszcze niedostateczna dla mnie? Ale kiedy cię spotkałam...
Umilkła. A potem załkała z wybuchem ufności i wdzięczności:
— Całe życie poświęcę dla ciebie, Tomie!
— Usiądź w tamtym rogu wagonu — upominał ją troskliwie Ossipon.
Pozwoliła się usadowić, a on widział, że nadchodzi nowy atak płaczu, jeszcze gwatłowniejszy od pierwszego. Śledził objawy z miną lekarza, rachując sekundy. Usłyszał wreszcie gwizdawkę konduktora. Mimowolny skurcz górnej wargi odsłonił jego zęby i nadał im wyraz dzikiej stanowczości, w chwili gdy pociąg poruszył się. Pani Verlokowa nic nie słyszała, nic nie czuła; Ossipon, jej zbawca stał nie ruchomo. Pociąg toczył się coraz szybciej, turkocząc głucho, przy odgłosie kobiecego szlochania. Ossipon dwoma krokami przebiegł na drugą stronę wagonu, otworzył drzwiczki — i wyskoczył.