Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to przyjacielskie przezwisko. Nie przypuszczał, że Winifreda słyszała je kiedykolwiek. A ona nietylko słyszała, lecz i zatrzymała w pamięci — może nawet w sercu.
— Posłuchaj, Tomie!... Byłam młodą dziewczyną. Byłam znużona. Zgnębiona. Miałam ich dwoje zależnych odemnie i nie mogłam więcej dla nich uczynić. Matkę i chłopca. On był więcej moim, niż matki. Całymi wieczorami siadywałam, trzymając go na kolanach, sama w pokoju na górze, kiedy miałam zaledwie ośm lat... A potem... Kochałam go jak własne dziecko... Ty tego nie rozumiesz. Żaden mężczyzna tego nie zrozumie... I co miałam robić? Trafił się młody chłopiec...
Wspomnienie wiosennej miłości z młodym rzeźnikiem ożyło nagle wytrwałe w tem sercu, miotanem trwogą na myśl o szubienicy, buntującem się przeciw śmierci.
— Tego człowieka kochałam — mówiła Winifreda. I on także umiał czytać w moich oczach. Dwadzieścia pięć szylingów tygodniowego zarobku; a ojciec groził, że go wydziedziczy, jeśli głupiec ożeni się z dziewczyną, która ma matkę niedołężną i idyotę brata na swej opiece. Ale mimo to włóczył się za mną, aż pewnego wieczora zdobyłam się na odwagę i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Musiałam tak zrobić. Kochałam go szczerze. Dwadzieścia pięć szylingów na tydzień. A prócz niego był i tamtem — porządny lokator. Co miała robić taka dziewczyna, jak ja? Zdawało się, że jest dobry. Co? Powiedziałam: dobrze! Zdawało się, że jest dobry; hojny był, miał pieniądze, nigdy nic nie