Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mężem i zabójcą jej brata. A teraz jest już niczem pod każdym względem. Mniej znaczy, niż to ubranie jakie miał na sobie, niż ten paltot, niż te buty — niż ten kapelusz na podłodze. Jest zupełnie niczem. Niewart jednego spojrzenia. Ale gdy ludzie tu wejdą, zastaną ją jedną tylko, ją samą!...
Ręce jej drżały tak, że dwa razy próbowała daremnie zawiązać woalkę. Pani Verlokowa nie była już osobą spokojną i pewną siebie. Była strwożona. Cios, nożem zadany panu Verlokowi, to była jedna chwila. To była ulga dla tej męczarni bolesnego krzyku, zdławionego w gardle, łez wypalonych w płonących oczach, oszalałej wściekłości i oburzenia na okropny czyn tego człowieka, który teraz był już niczem, a który wydarł jej Steviego. To była jedna chwila, ten błyskawicznie zadany cios. Ale ta krew, spływająca z noża, zamieniła go w proste morderstwo. Pani Verlokowa, unikająca zawsze wejrzenia w głąb rzeczy, musiała teraz spojrzeć na samo dno. Nie zobaczyła tam ani twarzy upiora, ani pełnego wyrzutu widma, ani zgryzoty sumienia. Zobaczyła tylko jedno, szubienicę. A pani Verlokowa, lękała się szubienicy.
Lękała się jej teoretycznie. Nie widząc nigdy naocznie tego ostatecznego argumentu ludzkiej sprawiedliwości, spotykając go tylko w drzeworytach, ozdabiających sensacyjne romanse, widywała szubienicę, wznoszącą się na chmurnem i burzliwem tle, obwieszoną łańcuchami i ludzkiemi kośćmi, otoczoną stadem drapieżnych ptaków, wydziobujących trupom oczy. To było dostatecznie przerażające, ale pani Verlokowa, choć osoba bez wykształcenia, znała