Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

różnicy. Panowało to samo zgodne milczenie, które stanowiło podstawę ich cnotliwego pożycia. Bo było ono rzeczywiście uczciwe i pokrywało uczciwymi pozorami wątpliwości, jakie mogłyby powstać z tajnego rzemiosła męża i handlu podejrzanymi towarami.
Pani Verlokowa zwolna podniosła głowę i spojrzała na zegar. Dopiero teraz usłyszała jego tykotanie. Zwykle chodził cicho: dlaczego więc w tej chwili odzywał się tak głośno? Brakowało dziesięciu minut do dziesiątej... Ale spostrzegła, że odgłos nie pochodzi z zegara. Posępnemi oczyma przesunęła po ścianach, nadsłuchując, skąd ten odgłos? — Tik. Tik. Tik...
Po chwili pani Verlokowa spojrzała swobodnie na ciało męża. Postawa jego była tak naturalna i spokojna, że mogła patrzyć na niego bez zakłopotania. Pan Verlok wylegiwał się swoim zwyczajem na sofie. Zdawało się, że mu jest dobrze.
Ciało leżało tak, że twarzy jego nie widziała wdowa. Piękne jej, ociężałe oczy, idąc w kierunku szmeru, spotkały płaski przedmiot, wystający poza krawędź sofy. Rękojeść kuchennego noża. Rzecz zwykła: niezwykłe było tylko to, że nóż tkwił w paltocie pana Verloka i to, że coś z niego spływało. Ciemne krople padały na podłogę, coraz częściej, szemrząc jak zegar, idący coraz prędzej. Szmer ten przemienił się potem w pluskanie. Pani Verlokowa przyglądała się temu i na twarz jej zaczął występować wyraz niepokoju. Pluskało coś, płynęło, prędko, gęsto... coś ciemnego... Krew!