Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głosem: uczuła się wolną, niezależną. Umowa skończona... I dlatego odpowiadziała z taką gotowością Nie chciała, ażeby mąż powstał z sofy. Udało się jej to. Nie poruszył się nawet, ociągała się przez chwilę. Twarz jej była pogodna. Głowę i ramiona pana Verloka zasłaniała wysoka poręcz sofy. Winnie patrzyła na jego nogi...
Stała tak tajemniczo spokojna, otrzeźwiona, dopóki pan Verlok nie zawołał rozkazująco, usuwając się trochę, żeby dla niej zrobić miejsce na brzegu sofy:
— Chodź do mnie!
Powiedział to tonem, który możnaby uważać za szorstki, lecz pani Verlokowa znała ten ton, bo tak przemawiał do niej zawsze w chwilach zalotów...
Poszła na wezwanie, jak gdyby była jeszcze uległą żoną, związaną z tym człowiekiem nierozerwalnymi węzłami. Mijając stół, prawą ręką musnęła zlekka jego krawędzi — a gdy się zwróciła do sofy, kuchenny nóż znikł ze stołu... Pan Verlok usłyszał skrzypnięcie podłogi. Czekał. Pani Verlokowa szła. Ale za każdym krokiem rosło jej podobieństwo do brata, jak gdyby bezdomna dusza Steviego znalazła schronienie w łonie jego siostry, opiekunki i obronicielki. To samo opadnięcie dolnej szczęki — nawet taka sama, lekka rozbieżność źrenic... Ale pan Verlok tego nie widział. Leżał na grzbiecie i wpatrywał się w sufit. Zobaczył dopiero na suficie i na ścianie, poruszający się cień ręki z nożem kuchennym w zaciśniętej dłoni. Cień zamigotał w górę i na dół. Miał czas rozeznać rękę i oręż...