Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bodajbym nigdy nie był widział Greenwich i wszystkiego, co do niego należy...
Słowa te, wyrzeczone stłumionym głosem, obiły się o skamieniałą głowę pani Verlokowej. Rzecz nie do uwierzenia — ale oczy jej zrobiły się jeszcze większe. Słowa męża obudziły w niej wspomnienie. Greenwich! Tam chłopiec znalazł śmierć. W parku, połamane gałęzie, poszarpane liście, żwir, strzępy ciała, pomiażdżone kości — wylatujące w górę jak fajerwerk... Przypomniała sobie teraz to, co usłyszała i stworzyła w myśli z przerażającą dokładnością. Musieli zgarniać łopatą... Wstrząsana dreszczem, ujrzała przed sobą ten stos trupich odpadków, zgarnianych z ziemi... Zamknęła z rozpaczą oczy, przed któremi zjawiła się oderwana głowa Steviego, zawieszona w próżni, zanim rozpłynęła się powoli, jak ostatnia gwiazda fajerwerkowego przedstawienia. Pani Verlokowa otworzyła oczy.
Twarz jej już nie była skamieniała. Zmieniły się rysy i spojrzenie; nabrały odmiennego, dziwnego wyrazu. Pani Verlokowa już nie miała żadnych wątpliwości, oprzytomniała, odzyskała wolę. Ale pan Verlok nie widział tego wszystkiego. Leżał, wypoczywając po nadmiernem zmęczeniu. Nie chciał w tej chwili myśleć o żadnych kłopotach — a tem bardziej o zatargach z żoną. Milczenie jej uważał za objaw pomyślny. Teraz była chwila odpowiednia do zawarcia zgody. Dość długo już to trwało. Przerwał milczenie, wołając ją półgłosem:
— Winnie!
— Jestem! — odrzekła posłusznie.
Odzyskała przytomność, odzyskała władzę nad