Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie na czyn szalony, żeby się uwolnić od prześladowcy...
Na myśl o pierwszym sekretarzu ambasady, pan Verlok stanął na progu i, zaciskając pięści, wyrzekł:
— Nie wiesz, z jakiem bydlęciem miałem do czynienia...
Obszedł znowu stół naokoło i znowu stanął na progu:
— Po tylu latach! Taki człowiek, jak ja! A przecież w tej grze narażałem głowę. Bo ty tego nie wiesz. Naturalnie. Po co miałem ci opowiadać, że każdej chwili przez te siedem lat naszego pożycia groziło mi pchnięcie sztyletem. Nie dręczyłbym tak nigdy kobiety, która mnie kocha. Nie potrzebowałaś tego wiedzieć.
Pan Verlok przeszedł się znowu po pokoju.
— Jadowita gadzina! — zawołał. — Wciągnąć mnie w taką awanturę! Takiego człowieka, jak ja! Wielu ludzi, najwyżej położonych na tym świecie, mnie zawdzięcza, że dotąd chodzi po świecie! Takiego człowieka dostałaś za męża, moja dzieweczko!
Pani Verlokowa wyprostowała się. Ale ręce trzymała ciągle wyciągnięte na stolę. Pan Verlok wpatrywał się w jej plecy.
— W ciągu ostatnich lat jedenastu, nie było uplanowanego zamachu, w którym nie umaczałbym rąk, z narażaniem życia. Iluż to przeklętych rewolucyonistów wyprawiłem z bombami w kieszeni po to, żeby ich schwytano na granicy! Stary baron znał moją wartość. A tu nagle występuje taka świnia. Nie znająca się na niczem, dokuczliwa świnia!