Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lopie żywił się trochą mleka i okruchami czerstwego chleba. A kiedy pan Verlok przybył, Michelis siedział już w pokoju na górze. Zatopiony w pracy, nie odpowiedział nawet, gdy zawołał z dołu:
— Zabieram chłopca do domu, na dzień albo na dwa dni...
Pan Verlok nie czekał na odpowiedź, lecz wyszedł natychmiast, a za nim posłuszny Stevie.
Teraz, kiedy już było po wszystkiem i losy jego z nieprzewidzianą szybkością wymknęły mu się z rąk, uczuł gwałtowną próżnię w żołądku. Krajał mięso i chleb i pożerał je stojąc przy stole, spoglądając co chwila na żonę. Jej ciągła nieruchomość mąciła mu spokój przy posiłku. Wrócił do sklepu i zbliżył się do niej. Ta rozpacz z zasłoniętą twarzą niepokoiła go! Przewidywał naturalnie, że będzie to dla niej wielką boleścią, ale sądził, iż zapanuje nad sobą! Potrzebował jej pomocy i zaufania, w tych nowych powikłaniach, które musiał już uczuć jako nieuniknione.
— Nic już na to nie można poradzić — wyrzekł z posępnem współczuciem. — Trzeba nam pomyśleć o jutrze, Winnie. Będziesz potrzebowała całej przytomności umysłu, kiedy mnie zabiorą.
Umilkł. Pani Verlokowa westchnęła spazmatycznie. Nie dodało mu to otuchy, bo nowe położenie wymagało wielkiego spokoju, stanowczości i innych warunków, nie licujących z rozpaczą. Pan Verlok był ludzki, szedł do domu gotów wyrozumieć i współczuć żałości żony. Ale nie rozumiał ani natury, ani rozciągłości jej uczucia dla brata.