Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy ani gniew, ani pieszczoty ukochanej siostry nie skłoniły go do wyznań. Bo Stevie był uczciwy...
— Co z nim zrobiłeś? — zapytał wielki maż po chwili.
— Pilno mu było wrócić do żony w sklepie, więc mu pozwoliłem odejść.
— Czy tak? Gotów umknąć?
— Nie sądzę. Dokądby uciekł? Nie zapominajmy też, że musi myśleć o niebezpieczeństwie, jakie mu grozi od towarzyszów. Pozostał na posterunku. Czemże tłómaczyłby się przed nimi, gdyby się usunął? A choćby nawet nie miał żadnej przeszkody do swobodnych ruchów, nie uczyniłby nic. W tej chwili nie ma on dość energii do jakiegokolwiek postanowienia. Niech mi też wolno będzie zaznaczyć, że gdybym go zatrzymał, musielibyśmy przedsięwziąć kroki, co do których musiałem zasięgnąć przedtem pańskich wskazówek.
Wielki mąż dźwignął się ciężko. Wielki i potężny.
— Zobaczę się dziś w nocy z generalnym prokuratorem i wezwę pana do siebie jutro rano. Czy masz mi pan jeszcze coś więcej do powiedzenia?
Dyrektor powstał także, smukły i giętki.
— Nie sądzę, sir Ethelredzie. Chyba, gdybym miał wdawać w szczegóły, które...
— Nie! Żadnych szczegółów, proszę.
Wielki mąż wzdrygnął się w obawie szczegółów. A potem wyprostował się, wyciągnął potężną dłoń i spytał:
— Mówiłeś pan, że ten człowiek ma żonę?
— Tak, sir Ethelredzie — odparł dyrektor, ści-