Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz dobrze, że możesz mi ufać — odrzekł pan Verlok, wciąż zwrócony do ognia.
— O! tak, mogę ci ufać.
I wzięła się do przerwanej roboty. Postawiła dwa talerze, przyniosła chleb i masło, krążąc spokojnie od stołu do kredensu. Wyjąwszy konfitury, pomyślała:
— Musi być głodny, bo cały dzień był poza domem...
I zawróciła jeszcze raz do kredensu, po zimną wołowinę. Postawiła ją pod syczącym palnikiem gazowym, zeszła po dwóch schodach do kuchni, obrzucając przelotnem spojrzeniem nieruchomego męża przed ogniem. Dopiero, wróciwszy z widelcem i kuchennym nożem do krajania pieczeni, odezwała się:
— Nie byłabym za ciebie poszła, gdybym ci nie ufała.
Zdawało się, że pan Verlok, pochylony nad ogniem, trzymając się obu rękoma za głowę, zdrzemnął się. Winnie zaparzyła herbatę i zawołała półgłosem.
— Adolfie!
Pan Verlok zerwał się z miejsca i zatoczył, zanim usiadł przy stole. Żona obejrzała bacznie nóż czy ostry, położyła obok półmiska i zaproponowała mu wołowinę. Nie odpowiedział nic, siedząc z głową, spuszczoną na piersi.
— Powinienbyś się leczyć na ten katar — wygłosiła pani Verlokowa dogmatycznym tonem.
Spojrzał na nią i potrząsnął głową. Oczy miał nabiegłe krwią, twarz czerwoną, włosy potargane.