Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sały silne drgania. Pani Verlokowa zadziwiła się.
— Przemokłeś — wyrzekła.
— Trochę — wyjąkał z trudnością, wstrząsany silnym dreszczem.
Niesłychanym wysiłkiem zapanował nad szczękaniem zębów. Widocznie złapał potężny katar między siódmą rano a piątą popołudniu. Żona popatrzała na jego zgarbione plecy.
— Gdzie byłeś dziś? — zagadnęła.
— Nigdzie — odrzekł mąż cichym, zdławionym głosem.
Wygląd jego zdradzał gwałtowne zmartwienie lub silny ból głowy. Niejasna odpowiedź rozległa się przykro w martwej ciszy pokoju. Sapnął i dodał po chwili.
— Byłem w banku.
Pani Verlokowa nastawiła uszu.
— W banku? — rzekła obojętnie. — A po co?
Pan Verlok wymruczał z widoczną niechęcią.
— Odebrać pieniądze.
— Co mówisz? Wszystko?
— Wszystko.
Pani Verlokowa rozłożyła starannie mały obrusek, wyjęła dwa noże i dwa widelce z szuflady stołu, i nagle przerwała swoje metodyczne czynności.
— Dlaczego to zrobiłeś?
— Mogą mi być wkrótce potrzebne — sapnął niewyraźnie mąż, zdążając rozmyślnie do celu.
— Nie rozumiem co to ma znaczyć — zauważyła zupełnie spokojnie żona, zatrzymując się w pół drogi między stołem a kredensem.