Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogła ocenić wspaniałomyślności tego przemilczenia.
— Pomimo zmartwienia pracował bezustanku — opowiadała dalej. — Jest mi bardzo pożyteczny. Zdawałoby się, że wszystko, co on robi dla nas, uważa sam za niedostateczne...
Pan Verlok rzucił od niechcenia senne spojrzenie na chłopca, który siedział po jego prawej stronie, delikatny, blady, z różowemi ustami bezmyślnie otwartemi. Spojrzenie to nie było krytyczne. Jeżeli nawet przemknęła mu przez głowę myśl, że brat żony jest bezużyteczny, była to tylko myśl przelotna i, oparłszy się o grzbiet krzesła, pan Verlok zdjął kapelusz. Lecz, zanim zdążył go postawić na stole, Stevie rzucił się, porwał mu z rąk kapelusz i uniósł go z uszanowaniem do kuchni. Pan Verlok zadziwił się powtórnie.
— Mógłbyś zrobić z tym chłopcem, wszystko co zechcesz, Adolfie — powiedziała żona, ze zwykłym, niezachwianym spokojem. — Poszedłby za tobą w ogień...
Umilkła, nastawiając ucha w stronę kuchni. Tam pani Neale szorowała podłogę. Ujrzawszy Steviego, zaczęła zaraz utyskiwać jękliwie, bo zbadała już, że łatwo go skłonić do ofiarowania dla jej dzieci szylinga, którego od czasu do czasu dostawał od siostry. Na czworakach, wśród kałuży wody, cała mokra, brudna, podobna do ziemnowodnego domowego zwierzęcia, przebywającego w popiołach i w pomyjach, wymówiła zwykły wstęp:
— Dobrze to panu nic nie robić, jak prawdziwemu panu... — a za tym wstępem, popłynęła zwy-