Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tęsknił, dopóki się nie oswoi z rozłączeniem z matką... A to taki dobry chłopiec. Nie dałabym sobie rady bez niego.
Pan Verlok rozbierał się roztargniony. Taka cisza panowała w domu, że słychać było tykotanie zegara na korytarzu. Położywszy się, leżał milczący i nieruchomy. Grube ręce wyciągnął na kołdrze. W tej chwili — był bliski wyznania wszystkiego, szczerze przed żoną... Spojrzawszy jednak z pod oka, zobaczył jej szerokie plecy osłonięte bielizną i tył głowy z zaplecionymi na noc włosami w trzy warkocze. Powstrzymał się. Pan Verlok kochał swą żonę tak, jak zwykle kocha się żonę — po mężowsku, jako swoją własność. Te włosy uczesane na noc, te potężne barki — miały w sobie coś uroczystego, jakąś świętość domowego spokoju. Leżała nieruchoma, ciężka i niekształtna, jak ociosany z gruba posąg, a jej szeroko otwarte oczy spoglądały w przestrzeń nieruchome. Pan Verlok łatwo tracił śmiałość. Był ociężały tą ociężałością, która bywa podstawą łagodności. I dlatego cofnął się od wyznań. Będzie jeszcze czas na nie. Przez parę minut leżał, borykając się z troskami, w sennej ciszy pokoju. Potem nagle przerwał milczenie, oznajmiając niespodziewanie:
— Jutro wyjeżdżam na ląd stały.
Może żona już zasnęła? Nie wiedział. Ale usłyszała go. Oczy miała wciąż otwarte i coraz silniej utwierdzało się w niej mniemanie, że lepiej nie badać rzeczy do gruntu. Nie, było zresztą nic nadzwyczajnego w tej wycieczce męża. Zwykle jeździł po towar do Brukselli i Paryża. W sklepie na