Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.2 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatopionej w białej poduszce, ani nie wysunęła ręki podpierającej twarz.
Pod bezmyślnem spojrzeniem męża — wspomniawszy opustoszony pokój matki — uczuła dotkliwy ból osamotnienia. Nigdy jeszcze dotąd nie rozłączała się z matką. Całe życie spędziły razem. A teraz wiedziała, że matka opuściła ją — opuściła na zawsze. Pani Verlokowa nie miała złudzeń. Ale przynajmniej Stevie pozostał. Zaczęła mówić:
— Matka zrobiła jak chciała. Według mnie, niema to sensu. Pewna jestem, że nie miała powodu przypuszczać, że ją uważam za ciężar. Bardzo źle postąpiła, porzucając nas...
Pan Verlok nie był człowiekiem oczytanym, ilość alegorycznych określeń, jakie znał, nie była wielka, jednakże w tych okolicznościach odrazu nasunęła mu się myśl o szczurach, uciekających z tonącego okrętu. O mało że nie powiedział tego głośno. Zrobił się podejrzliwy i zgorzkniały, czyżby ta stara miała taki doskonały węch. Ale zrozumiał odrazu bezzasadność tego podejrzenia i przygryzł język. Bąknął tylko z przymusem:
— Może to i lepiej się stało...
Zaczął się rozbierać. Pani leżała bez ruchu. Ale serce jej zamarło przez chwilę. Jakto? Więc to może i lepiej?.. Dlaczego? Lecz nie pozwoliła sobie na dociekania. Utwierdziła się tylko w przekonaniu, że bezpieczniej jest nie zgłębiać wielu rzeczy. Praktyczna i na swój sposób subtelna, nie tracąc czasu, wyprowadziła na plac brata.
— Ale co ja zrobię, żeby pocieszyć chłopca przez te pierwsze dni, nie wiem doprawdy. Będzie