Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wilgoć. Ściany domów były mokre, na mokrych ulicach odbijały się światła. Gdy z wązkiej uliczki wyszedł na Strand, można go było wziąć za jedną z dziwnych, zagranicznych ryb, które tam każdego wieczora przemykają się po ciemnych zakątkach ulic.
Stanął na brzegu chodnika i wskoczył do wolno pełzającej dorożki, zanim woźnica spostrzegł z kozła, że ma pasażera.
Krótko trwała jazda. Dorożka stanęła na dany znak, pomiędzy dwoma słupami latarni, przed dużym składem bławatnym. Zapłaciwszy dorożkarza przez okienko, pasażer wyskoczył i znikł w ciemnościach, a woźnica odniósł wrażenie, że wiózł jakieś dziwne, nieziemskie widmo. Ale pieniądz, który mu w ręku pozostał, był najzupełniej rzeczywisty. Zaciął więc konie i odjechał, nie troszcząc się o zagadkowego pasażera.
Tymczasem dyrektor wydawał polecenie kelnerowi małej, włoskiej restauracyi, na rogu ulicy — pułapki na zgłodniałych ludzi, znęconych rzędem zwierciadeł i białemi nakryciami restauracyi, bez powietrza, przepojonej właściwym sobie zapachem fałszowanej kuchni, urągającej ludzkości, która tam szuka zaspokojenia nędznych swych potrzeb. W tej atmosferze dyrektor uczuł, że zatraca resztę swej indywidualności. Miał uczucie osamotnienia i jakiejś występnej swobody, ale było to uczucie przyjemne. Kiedy po krótkim posiłku wstał i, czekając na zdanie reszty, spojrzał w zwierciadło, zobaczył w niem swoją cudzoziemską fizjognomię. Wpatrywał się w ten obraz smętnie i badawczo, a potem nagle