Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje się, że miałeś pan słuszność, mówiąc mi w pierwszej chwili, że londyńscy anarchiści nie mają nic wspólnego z tą sprawą. Oceniam ścisły nadzór, jaki rozciągasz nad tymi ludźmi. Ale na publiczności zrobi to wrażenie takie, że przyznajemy się do nieświadomości.
Mówił swobodnie, lecz ostrożnie. Zdawało się, że waży każde słowo.
— Chyba, że przynosisz pan jakie wiadomości z Greenwich — dodał.
Naczelny inspektor zaczął zdawać sprawę ze swego dochodzenia, jasno i dokładnie. Zwierzchnik zwrócił się ku niemu z krzesłem, skrzyżował cienkie nogi i oparł się na łokciu, przechylony na bok, osłaniając jedną ręką oczy. Jego postawa miała pewien wdzięk. Blaski niby przyćmionego srebra, igrały z obu stron hebanowo czarnej głowy, kiedy ją zwolna pochylił, wysłuchawszy do końca.
Naczelny inspektor czekał, jak gdyby rozmyślał nad tem, co powiedział, ale w rzeczywistości zastanawiał się czy powiedzieć coś więcej. Zwierzchnik przerwał jego wahanie.
— Czy sądzisz, że było ich rzeczywiście dwóch? — zapytał, nie odsłaniając oczu.
Naczelny inspektor uważał to niemal za pewne. Według jego zdania, ludzie ci rozeszli się na jakieś sto kroków przed obserwatoryum. Wyjaśnił, jakim sposobem tamten drugi zdołał ujść niepostrzeżony. Sprzyjała mu mgła, choć niezbyt gęsta. Zdaje się, że odprowadzał towarzysza, a potem zostawił go samego przy robocie. Sądząc z czasu, który upłynął od chwili, gdy stara kobieta widziała dwóch ludzi,