Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je w samotności. Czemużby nie? Pracuję zawsze sam. Pracowałem sam przez długie lata. Właściwym działaczem jestem ja...
Ossipon zaczerwienił się mocno.
— Nie będziemy się o to sprzeczali — odrzekł. — Obawiam się, że wam popsuję święto. Dziś rano w parku Greenwich jakiś człowiek zginął skutkiem wybuchu...
— Zkąd wiecie o tem?
— Chłopcy od drugiej wykrzykują tę wiadomość po wszystkich ulicach. Kupiłem dziennik i wszedłem tu. Mam go w kieszeni...
Wydobył spory, czerwony arkusz. Przerzucił go szybko.
— A! Jest. Bomba w parku Greenwich. O pół do jedenastej. Ranek mglisty. Wstrząśnienie dało się uczuć na znacznej przestrzeni. Olbrzymia jama wyrwana pod drzewem, pełna zmiażdżonych korzeni i połamanych gałęzi. Naokoło rozrzucone szczątki człowieka. Tylko tyle. Reszta, to już bzdurzenie gazeciarskie. Przypuszczalny zamach na Obserwatoryum, jak mówią. Ha! Trudno temu wierzyć.
Wpatrywał się długo w gazetę, a potem podał ją towarzyszowi, który spojrzał na nią z roztargnieniem i położył na stole.
Pierwszy przemówił Ossipon, ciągle urażony.
— Szczątki jednego tylko człowieka. A zatem — sam się wysadził w powietrze. Nie udał się wam dzień — prawda? Nie przewidywaliście tego? Ale ja nie miałem żadnej wiadomości, nic zgoła — o zamiarze podobnego zamachu tu, w tym