Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oszklone drzwi, i zawołała: „Adolfie!“ Pan Verlok nie zmienił postawy. Od dwóch godzin nie poruszył się z miejsca… Wstał ociężale i przyszedł do stołu, w paltocie i kapeluszu, nie mówiąc ani słowa. Milczenie jego nie było czemś niezwykłem w tym domu, ukrytym w mroku ciemnej ulicy, rzadko nawiedzanej przez słońce — w tym pokoju za ciemnym sklepem z bezwartościowym towarem. Ale tego dnia milczenie pana Verloka zdradzało tak wyraźną troskę, że zrobiło wrażenie na obu kobietach. Milczały także, czuwając pilnie nad biednym Stevie, ażeby nie wpadł w jeden z częstych napadów wielomówności. Lecz chłopiec wpatrywał się tylko w pana Verloka błędnym wzrokiem i zachowywał się grzecznie i spokojnie.
Obie kobiety odczuwały zawsze niepokój, wobec zadania jakie im przypadło, ażeby Stevie nie naraził się niczem panu domu. „Ten chłopiec“, jak go nazywały, mówiąc do siebie, był dla nich źródłem niepokoju prawie od chwili swego urodzenia. Zmarły kupiec czuł się upokorzony, jako ojciec tak dziwacznego dziecka i swoją niechęć ujawniał w brutalnem postępowaniu; był on człowiekiem wrażliwym i jego cierpienie, jako człowieka i ojca, było zupełnie naturalne. Potem trzeba było czuwać nad chłopcem, by nie dał się we znaki lokatorom, którzy są ludźmi drażliwymi i gniewają się o byle co. Prócz tego, nieustająca troska o przyszłość chłopca. Widmo dobroczynnego przytułku, czekającego kiedyś jej dziecię, dręczyło starą kobietę w suterenie domu na placu Belgrawii.
— Gdyby nie to że dostałaś takiego dobrego