Strona:PL Joseph Conrad-Tajny agent cz.1 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siły wytężę w tym celu — odrzekł pan Verlok, stłumiwszy głos do pełnego uszanowania tonu.
Ale to uczucie, że jest pilnie śledzonym z poza szkieł okularów, odejmowało mu swobodę. Odsunął się o krok, pochylając głowę z uszanowaniem. Zasłużonemu, zapracowanemu urzędnikowi ambasady przyszła nowa myśl.
— Pan jesteś bardzo otyły — rzekł znienacka.
Uwaga ta, wyrzeczona z wahaniem człowieka, więcej oswojonego z piórem i atramentem, niż z warunkami życiowymi, dotknęła pana Verloka jako osobista obraza. Odstąpił jeszcze dalej.
— Co? Co szanowny pan raczył powiedzieć? — zawołał z tłumioną urazą.
Urzędnik czuł, że ta rozmowa jest nad jego siły.
— Chciałem powiedzieć — odezwał się — że najlepiej rozmów się pan z panem Włodzimierzem. Tak! To będzie najlepiej. Proszę, zechciej pan tu chwilę zaczekać — dodał i wyszedł drepcąc.
Pan Verlok przesunął ręką po głowie. Pot wystąpił mu na czoło. Odetchnął, jak człowiek, który połknął łyżkę zbyt gorącej zupy. Ale kiedy ukazał się we drzwiach milczący lokaj w ponsowej liberyi, pan Verlok stał wciąż nieruchomo na tem samem miejscu. Czuł, że otaczają go naokoło przepaście.
Poszedł za służącym przez korytarz, oświetlony płomieniem gazowym, po kręconych schodach, na oszklony jasny korytarz pierwszego piętra. Służący otworzył drzwi i usunął się na bok. Pan Verlok poczuł pod nogami gruby dywan. Pokój był