Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 256.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miotu. Ileż to pochłonęło kiedyś pieniędzy! A teraz wszystkie te rzeczy — biurko, papiery, podarte książki, połamane półki — wszystko to wygląda pod grubą warstwą pyłu, jak szkielet i prochy martwego warsztatu pracy. Oto co pozostało po tylu latach trudu, walki i zniechęcenia, które tylekroć przezwyciężał. I na co to wszystko? Rozmyślał ponuro o swej przeszłości, gdy nagle usłyszał wyraźnie jasny głosik dziecięcy szczebiocący wśród tej ruiny i spustoszenia. Wzdrygnął się z przerażeniem i gorączkowo jął zgarniać papiery rozsypane po podłodze. Połamał krzesło na kawałki, roztrzaskał szuflady o biurko i z wszystkich szczątków i rupieci ułożył wielki stos w rogu pokoju.
Wrócił prędko na werandę, trzasnąwszy drzwiami; zamknął je na klucz, wyjął go, pobiegł ku balustradzie i z rozmachem cisnął w rzekę, aż zagwizdało w powietrzu. Potem podszedł zwolna do stołu i zawołał na małpkę; odczepiwszy łańcuch, przygarnął ją do piersi i otulił kurtką. Siadł na stole i wlepił wzrok we drzwi pokoju, z którego wyszedł przed chwilą. Nasłuchiwał bacznie. Posłyszał suchy szelest, potem ostry trzask jak od pękania suchego drzewa, wreszcie jak gdyby trzepot skrzydeł zrywającego się ptaka. Przez dziurkę od klucza jęła się wydobywać cienka struga dymu. Małpka szarpała się pod kurtką. Wpadł Ali z oczami rozszerzonemi przerażeniem.
— Panie! dom się pali! — krzyknął.
Almayer powstał, trzymając się stołu. Krzyki lęku i zgrozy niosły się od osady. Ali załamał ręce, głośno lamentując.
— Cicho, głupcze — rzekł spokojnie Almayer. — Weź mój hamak i kołdry i zanieś je do drugiego domu. No, prędko.