Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 250.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otrzymaliśmy w nocy tajny rozkaz aby zabrać z tej wysepki mężczyznę i kobietę. Oto kobieta. Który z was jest tym mężczyzną?
— Pójdź, rozkoszy mych oczu — rzekł Dain do Niny. — Odtąd twój głos będzie pieścił już tylko moje uszy. Wyrzekłaś ostatnie słowa do tuana Putih, twego ojca. Pójdź.
Zawahała się chwilę i spojrzała na Almayera, który patrzył nieporuszenie w dal morza. Dotknęła ustami jego czoła w długim pocałunku; łza spadła mu na policzek — jej własna łza — i stoczyła się z nieruchomej twarzy.
— Do widzenia — szepnęła i stała w niepewności, aż pchnął ją nagle w ramiona Daina.
— Jeśli masz litość nade mną — szeptał jak gdyby wyuczone na pamięć zdanie — zabierz tę kobietę.
Stał wyprostowany z podniesioną głową i patrzył, jak szli wzdłuż brzegu w stronę czółna, objąwszy się ramionami. Spojrzał na ślady ich stóp i odprowadzał wzrokiem postacie oddalające się w surowym blasku południowego słońca, w tem potężnem, drgającem świetle, co jest jak zwycięska fanfara spiżowych trąb. Patrzył na bronzowe barki mężczyzny, na czerwony sarong wokół jego bioder, na smukłą, olśniewająco białą postać, która wspierała się na nim. Patrzył na biel sukni, na bogate sploty długich, czarnych włosów. Patrzył jak wsiadali do czółna, jak łódka stawała się coraz mniejsza — i serce szalało w nim z wściekłości, rozpaczy i żalu, a rysy tchnęły spokojem: wyglądał jak posąg zapomnienia. Rwało się w nim wszystko na strzępy — lecz Ali, który się zbudził i stanął obok niego, ujrzał na jego twarzy bezmyślną obojętność,