Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 246.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niny; stwardniał jej wzrok utkwiony w nieobjętą przestrzeń lazuru, przejrzystą, gładką i spokojną jak niebo. Almayer patrzył weń także, lecz z rysów jego znikł wszelki wyraz i życie w oczach zagasło. Jego twarz — niby pusta karta — próżna była wzruszenia, czucia, myśli, a nawet i świadomości. Ręka losu starła zeń wszelką namiętność, i ból, i gniew, i nadzieję, jak gdyby po ciosie ostatnim wszystko się już wypełniło, jak gdyby wspomnienia nawet stały się czemś zbytecznem. Nieliczni ludzie, którzy widywali Almayera w tym ostatnim, krótkim okresie jego życia, byli zawsze pod wrażeniem jego twarzy, która zdawała się nie wiedzieć o niczem co się wewnątrz niego dzieje. Podobna była białej ścianie więziennej kryjącej grzech, żal, cierpienie i zmarnowane życie — za obojętnym chłodem wapna i kamieni.
— Co ja jestem winna? — szeptała Nina, zwracając się jak gdyby do siebie samej. — Czy mi nie wolno żyć własnem życiem, tak jak ty żyłeś swojem? Droga, na którą mnie wprowadziłeś, zamknęła się przedemną nie z mojej winy.
— Nigdy mi nic nie mówiłaś — szepnął Almayer.
— Nie pytałeś mnie nigdy — odrzekła. — Myślałam że jesteś jak inni i nie dbasz o mnie. Cierpiałam w samotności. Jakże ci mogłam powiedzieć: spotkało mnie poniżenie dlatego że jestem twoją córką? Przecież mnie pomścić nie mogłeś.
— A jednak myślałem tylko o tem — przerwał Almayer — i pragnąłem ci dać całe lata szczęścia za krótki okres cierpień. Widziałem tylko jedną drogę przed nami.
— Ale to nie była moja droga — odparła. — Czy mogłeś mi dać szczęście, nie dając życia? Życia! —