Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 244.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pływie niezgrabnej tkliwości usiłował otrzeć łzy błyszczące na rzęsach. Przelotny uśmiech go nagrodził, rozjaśniając jej twarz na mgnienie, ale wkrótce łzy posypały się jeszcze obficiej. Nie mógł już znieść tego dłużej. Powstał i zbliżył się do Almayera, który siedział wciąż na krawędzi czółna, pochłonięty widokiem morza. Nie widział go już bardzo dawno — tego morza co wszędzie prowadzi, co przynosi wszystko na swych falach a tak wiele zabiera. Zapomniał prawie czemu się tu znajduje i w sennem rozmarzeniu widział całe swoje życie na gładkiej, bezkresnej przestrzeni, mieniącej się blaskiem przed jego oczami.
Wstrząsnęło nim dotknięcie ręki Daina i przyzwało z dalekiej zaiste krainy. Odwrócił się, lecz oczy jego zdawały się patrzeć nie na samego Daina, a raczej na miejsce gdzie stał. Dain uczuł niepokój pod tem nieświadomem spojrzeniem.
— Co takiego? — rzekł Almayer.
— Ona płacze — szepnął Dain łagodnie.
— Płacze — dlaczego? — spytał obojętnie Almayer.
— Przyszedłem ciebie zapytać. Moja rani uśmiecha się, gdy patrzy na kochanego człowieka. To biała kobieta płacze w niej teraz. Powinieneś wiedzieć dlaczego.
Almayer wzruszył ramionami i odwrócił się znów ku morzu.
— Chodź, tuanie Putih — nalegał Dain — chodź do niej. Jej łzy straszniejsze są dla mnie niż gniew bogów.
— Doprawdy? Będziesz je nieraz oglądał. Powiedziała mi że żyć bez ciebie nie może — ciągnął dalej bez cienia wyrazu w twarzy — więc przystoi abyś