Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 241.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dain ujrzał przez gałęzie mętny zarys wielkiej, białej łodzi. Kobiecy głos odezwał się pocichu:
— Biali ludzie, możecie tu wylądować. Trochę wyżej, o tam.
Łódź przepłynęła tak blisko, że końce długich wioseł zawadziły prawie o czółno.
— Zatrzymać się. Lądujcie! On jest sam jeden i bezbronny — rozległ się spokojny rozkaz w języku holenderskim.
Ktoś drugi szepnął: „Zdaje mi się, że widzę błysk ognia przez zarośla“. I łódź minęła ich, wchłonięta zaraz przez ciemność.
— A teraz — szepnął Ali — do wioseł! Odbijajmy prędko!
Czółenko znalazło się wnet na środku rzeki. W chwili gdy skoczyło naprzód pod energicznym naporem wioseł, usłyszeli gniewny okrzyk:
— Niema go przy ogniu! rozbiegnąć się i szukać wszędzie!
Niebieskie światełka zabłysły w różnych stronach polanki. Nagle rozległ się ostry krzyk kobiecy pełen bólu i wściekłości:
— Zapóźno! o głupi biali ludzie, niema go! Uciekł!