Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 240.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niny spływały po białej sukni; nad jej głową spoglądała ku niemu spokojna twarz Daina.
— Nie mogę — szepnął Almayer i zamilkł. Po długiej pauzie zaczął mówić jeszcze ciszej. — To byłaby za wielka hańba. Jestem przecież białym człowiekiem! — Poczuł się doszczętnie złamanym i szeptał dalej przez łzy: — Jestem białym człowiekiem i pochodzę z dobrej rodziny. Z bardzo dobrej rodziny — powtórzył, gorzko płacząc. — To byłaby hańba... wszędzie po wyspach... jedyny biały człowiek na całem wschodniem wybrzeżu... Nie, to się stać nie może. Biali ludzie nie zobaczą mojej córki z tym Malajem... Mojej córki! — krzyknął głośno z rozpaczą.
Po chwili odzyskał panowanie nad sobą i rzekł wyraźnie:
— Nie przebaczę ci nigdy, Nino — nigdy! Gdybyś teraz do mnie wróciła, pamięć tej nocy zatrułaby mi całe życie. Postaram się zapomnieć. Nie mam córki. Była w moim domu dziewczyna — metyska, a teraz właśnie odchodzi na zawsze. Dainie — czy jak się tam nazywasz — zabieram ciebie i tę kobietę na wyspę przy ujściu rzeki. Chodźcie za mną.
Poszedł naprzód wybrzeżem w stronę lasu. Ali odpowiedział okrzykiem na jego wołanie. Przedarłszy się przez zwarty gąszcz, wsiedli do czółna ukrytego pod nawisłemi gałęźmi. Dain ułożył Ninę na dnie i siadł, trzymając jej głowę na kolanach. Almayer i Ali wzięli się do wioseł. Gdy już mieli ruszać, rozległ się ostrzegawczy syk Alego; wytężyli słuch wszyscy troje.
Wśród wielkiej ciszy poprzedzającej burzę, usłyszeli zgrzyt wioseł obracających się rytmicznie w dulkach. Odgłos ów zbliżał się coraz bardziej; wreszcie