Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 239.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie — odrzekł spokojnie Dain — nie pojadę. Nikomu na świecie nie oddam tej kobiety.
— Więc zabij mnie i uchodź! — wyszeptała Nina wśród łkań.
Przytulił ją i spojrzał tkliwie w jej twarz, szepcąc:
— Nie rozstaniemy się nigdy!
— Ja tu siedzieć nie myślę — oświadczył gniewnie Babalaczi. — To szaleństwo. Żadna kobieta nie jest warta życia mężczyzny. Stary jestem i wiem to dobrze.
Podniósł laskę zabierając się do odejścia i spojrzał raz jeszcze pytająco na Daina, lecz Dain wtulił twarz w czarne sploty Niny, nie dostrzegł więc tego ostatniego, niemego wezwania.
Babalaczi znikł w ciemnościach i wkrótce usłyszeli jak łódź wojenna oddala się z rytmicznym pluskiem wielu wioseł. Jednocześnie nadszedł Ali od strony rzeki, niosąc dwa wiosła na ramieniu.
— Tuanie Almayer! ukryłem nasze czółno w zatoce — rzekł — w gęstych zaroślach, tam gdzie las schodzi aż do wody. Słyszałem od wioślarzy Babalacziego, że biali ludzie tu jadą.
— Czekaj tam na mnie i zostaw łódkę w ukryciu — odrzekł Almayer.
Nasłuchiwał przez chwilę jeszcze kroków Alego, poczem zwrócił się do Niny:
— Nino — rzekł smutnie — czy nie ulitujesz się nade mną?
Nie było odpowiedzi. Nie odwróciła nawet głowy przytulonej do piersi Daina.
Poruszył się jakby chciał odejść i zatrzymał się znowu. W słabym blasku dopalającego się ogniska widział nieruchome ich postacie. Długie, czarne włosy