Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 234.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Złodzieju! — krzyknął rozjątrzony Almayer.
Głęboka cisza zapadła po tym wybuchu; wkrótce głos Daina rozległ się znowu.
— Nie, tuanie — odrzekł łagodnie — to także nieprawda. Dziewczyna jest tu z własnej woli. Ja tylko okazałem jej swoją miłość, jak przystoi mężczyźnie; usłyszała krzyk mego serca i przyszła. Okup za nią oddałem kobiecie, którą nazywasz żoną.
Almayer jęknął w ostatecznej rozpaczy i wstydzie. Nina położyła mu lekko rękę na ramieniu; dotknięcie to, słabe jak otarcie się spadającego liścia, zdało się nieść mu ukojenie. Zaczął prędko mówić, tym razem po angielsku.
— Powiedz, co oni ci zadali oboje, twoja matka i ten człowiek? Co cię przywiodło do oddania się temu dzikiemu? Bo to jest dziki. Między nim a tobą jest przepaść, której nic nie zapełni. Widzę w twoich oczach nieprzytomny wyraz człowieka, co w chwili szału popełnia samobójstwo. Jesteś szalona! Nie śmiej się — rozdzierasz mi serce. Nie cierpiałbym straszniejszej męki, gdybyś tonęła w moich oczach bez możliwości ratunku. Czy zapomniałaś wszystko czego cię uczyli przez tyle lat?
— Nie — przerwała — pamiętam dobrze. Pamiętam także jak się skończyła moja nauka. Wzgarda za wzgardę, poniżenie za poniżenie, nienawiść za nienawiść. Nie należę do twojej rasy. Między twoim narodem i mną jest także przepaść, której nic nie zapełni. Pytasz, czemu odchodzę, a ja się ciebie pytam, czemu mam pozostać?
Zachwiał się jak od policzka, lecz podtrzymała go szybkim ruchem, chwyciwszy jego ramię.
— Czemu masz pozostać! — powtórzył zwolna