Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 233.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzialnych pagórków stoczył się pierwszy, oddalony łoskot grzmotu i tłukł się między pasmami wzgórz, aż zapadł wreszcie w lasy nad rzeką. Podnieśli się oboje; Dain spojrzał niespokojnie na niebo.
— Babalaczi powinien już tu być — zauważył. — Minęło więcej niż pół nocy. Czeka nas długa droga, a lot kuli szybszy jest od najściglejszego czółna.
— Będzie tu, nim księżyc skryje się za chmurami — rzekła Nina. — O, plusk wody — słyszysz?
— To aligator — odparł Dain, spojrzawszy niedbale w stronę zatoki. — Im ciemniejsza noc, tem krótsza podróż przed nami; popłyniemy wtedy z głównym prądem. Ale jeśli będzie jasno, nawet nie jaśniej niż teraz, trzeba będzie przemykać się drobnemi przesmykami i woda nie przyjdzie z pomocą naszym wiosłom.
— Dainie — przerwała Nina — to nie jest aligator. Słyszę szelest kroków na wybrzeżu.
Dain nasłuchiwał przez chwilę.
— Tak. To nie może być Babalaczi; on miał przyjechać otwarcie, w wielkiej łodzi wojennej, a ci przybysze nie chcą widać robić hałasu. Widzę już — dodał prędko. — To tylko jeden człowiek. Stań za mną, Nino. Jeśli to przyjaciel, powitamy go z radością, jeśli wróg — zobaczysz jak będzie umierał.
Położył rękę na krissie i czekał na niespodziewanego gościa. Ogień przygasł. Drobne chmurki, zwiastunki burzy, przelatywały chybkim korowodem przed tarczą księżyca: lotne ich cienie powlekały mrokiem polankę. Dain nie mógł rozpoznać zbliżającego się człowieka, ale uczuł niepokój na widok wysokiej postaci posuwającej się spokojnym, ciężkim krokiem. „Stój!“ krzyknął. Człowiek zatrzymał się w pewnem oddaleniu; Dain czekał na jego odezwanie się, lecz słyszał