Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 222.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żar mienił się czerwono, zapalając błyski w szeroko rozwartych oczach Daina. Za każdym głębszym jego oddechem wzlatywał z przygasłych węgli biały, delikatny popiół; wzbijał się nikłą chmurką z przed rozchylonych warg i płynął od ciepłego żaru w światło księżyca zatapiające polankę. Ciało Daina zmęczone było wysiłkami ostatnich dni, a dusza wyczerpana docna natężeniem z jakiem czekał samotnie na wyrok losu. Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezsilnym. Słyszał wystrzał armatni na pokładzie fregaty; wiedział że jego życie spoczywa w rękach ludzi nie zasługujących na zaufanie i że nieprzyjaciel jest bardzo blisko. Podczas długich godzin popołudnia wałęsał się na skraju lasu, albo zaszyty w zarośla obiegał niespokojnym wzrokiem zatokę, wypatrując skąd grozi niebezpieczeństwo. Nie lękał się śmierci, lecz pragnął gorąco żyć, bo życiem jego była Nina. Obiecała że pójdzie za nim, że podzieli jego dobrą i złą dolę — niebezpieczeństwa i chwałę. Gdy będzie ją miał u boku, pokona z łatwością niebezpieczeństwa; bez niej — niema dla niego chwały ni radości. Kulił się w cienistej kryjówce i zamykał oczy, usiłując wywołać wdzięczny i czarowny obraz białej postaci, w której zamknął całe swoje życie. Zaciskał powieki i zęby w namiętnem pragnieniu aby przedłużyć wizję — źródło najwyższej rozkoszy. Napróżno! Postać Niny rozpływała się, ustępując innemu zjawisku. Oto widzi zbrojnych ludzi, gniewne twarze, połyskującą broń, słyszy — zda się — gwar podnieconych i tryumfujących głosów: odkryto jego schronienie! Przerażony wyrazistością widzenia otwierał oczy, wyskakiwał w blask słońca i snuł się znów bez celu wokół polanki. Wędrując krajem lasu, spoglądał niekiedy w mroczną jego głąb, tak nęcącą zwodnym po-