Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 219.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek nieczuły jest jak kamień. Zapóźno! zapóźno?
— Widziałaś jak odchodziła? — zabrzmiał nad Taminą ochrypły głos Almayera.
— Czyż ci nie mówiłam, tuanie! — łkała starając się wywinąć nieznacznie z jego garści. Przecież widziałam na własne oczy jak czarownica zepchnęła czółno! Przyczaiłam się w trawie i słyszałam każde słowo. Ta którą zwaliśmy białą Mem chciała wrócić się i spojrzeć ci w twarz, ale czarownica zabroniła jej, a ona — —
Pod naciskiem ciężkiej dłoni Tamina zgięła się jeszcze niżej, lecz podniosła głowę, patrząc mściwie na Almayera.
— A ona usłuchała! — wybuchnęła konwulsyjnie, płacząc i śmiejąc się z bólu. — Puść mnie, tuanie! Dlaczego się na mnie gniewasz? Spiesz się! Wkrótce już będzie zapóźno i nie pokażesz swego gniewu kobiecie która cię oszukała.
Almayer poderwał z ziemi Taminę i spojrzał jej zbliska w oczy, choć wyrwała mu się, odwracając twarz przed wściekłym jego wzrokiem.
— Kto ciebie wysłał? Po co mnie dręczysz? — wybuchnął. — Nie wierzę ci. Kłamiesz.
Wyprężył nagle ramię i cisnął ją przez werandę ku drzwiom, gdzie padła i znieruchomiała. Zdało się że wydarte jej życie zostało w dłoni Almayera, a u drzwi leży tylko nieruchomy, ciemny kłąb gałganów.
— Nino! — szepnął Almayer z tkliwym wyrzutem, pełnym bólu i miłości. — Nino! Ja nie wierzę!
Lekki powiew od rzeki przeciągnął falą po trawie, wbiegł na werandę i musnął chłodnym oddechem czoło Almayera, niby pieszczota pełna niezmiernej