Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 212.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a pani Almayer ruszyła zwolna ku domowi. Wspięła się po kładce, minęła tylną werandę i weszła na korytarz wiodący do frontu. We drzwiach obejrzała się jeszcze, ogarniając wzrokiem puste, ciche podwórze, już oświetlone promieniami wschodzącego miesiąca. Ledwie znikła w korytarzu niewyraźny cień zamajaczył międy pniami bananów, przeszył jak strzała przestrzeń zalaną księżycem i zapadł w mrok u stóp werandy. Tak błyskawicznie i cicho mignęło to zjawisko, że mogło wydać się cieniem pędzącej chmury gdyby nie ślad pozostały na trawach. Pierzaste kity słaniały się długi czas jeszcze w księżycowej poświacie, zanim stanęły nieruchomo, błyszcząc na ciemnem tle jak misterny haft ze srebrnych gałązek.
Pani Almayer zapaliła kaganek z kokosowej łupiny: odsunąwszy ostrożnie czerwoną firankę spojrzała na męża, ogarniając światło dłonią. Almayer leżał rozwalony w fotelu; lewe jego ramię zwisło ku ziemi, a drugie przerzucone było przez twarz; wyglądało to jakby chciał odeprzeć cios niewidzialnego napastnika. Nogi wyciągnął przed siebie i spał ciężkim snem, nieświadom wrogich oczu, które przyglądały mu się badawczo i pogardliwie. U jego stóp leżał zwalony stół wśród szczątków zastawy i potłuczonych butelek. Weranda wyglądała jak pobojowisko, gdzie stoczono rozpaczliwą walkę; krzesła, poroztrącane gwałtownie na wszystkie strony, leżały w żałosnych, pijackich pozach pełnych bezsilności. Tylko wielki fotel Niny sterczał nieruchomo na wysokich biegunach, górując z niezachwianą godnością nad chaosem zgnębionych mebli; czekał cierpliwie na swoją panią.
Pani Almayer rzuciła jeszcze na męża pogardliwe spojrzenie i puściwszy firankę, skierowała się do swego