Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 205.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ocknąć i ujrzeć cię. Nie! on ciebie już nigdy nie zobaczy. Kiedy ten groźny starzec zabrał mi cię malutką — pamiętasz...
— To było już tak dawno — szepnęła Nina.
— Ale ja pamiętam — ciągnęła dziko pani Almayer. — Pragnęłam spojrzeć na ciebie raz jeszcze. Nie pozwolił! Usłyszałam twój płacz i skoczyłam w rzekę. Byłaś wtedy jego córką, a teraz należysz do mnie. Nie wrócisz nigdy do tego domu; nie przejdziesz już nigdy przez ten dziedziniec. Nigdy! Nigdy!
Głos jej wzmógł się prawie do krzyku. Po drugiej stronie zatoki zaszeleściła wysoka trawa; spłoszone kobiety nasłuchiwały chwilę w trwożnem milczeniu.
— Pobiegnę prędko — szepnęła Nina cicho ale wyraźnie. — Co mnie twoja zemsta obchodzi!
Zwróciła się ku domowi. Pani Almayer wczepiła się w nią, usiłując ją zatrzymać.
— Stój! ani kroku dalej — syknęła.
Nina odepchnęła niecierpliwie matkę i uniosła suknię do szybkiego biegu, lecz pani Almayer zabiegła jej drogę i stanęła z rozpostartemi ramionami.
— Jeśli posuniesz się o krok — szepnęła gorączkowo — zacznę krzyczeć. Widzisz światła w wielkim domu? Tam siedzą dwaj biali i gniewają się, ponieważ nie mogą przelać krwi człowieka którego kochasz. A w tych ciemnych chatach — ciągnęła spokojniej wskazując w stronę osady — głos mój potrafi zbudzić ludzi, którzy zaprowadzą do niego żołnierzy Orang Blanda — do niego, który czeka na ciebie.
Nie mogła widzieć rysów córki, lecz biała postać stała przed nią w mroku milcząca i niezdecydowana. Pani Almayer skorzystała ze swej przewagi.