Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 197.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi! — zaczął znów z trudnością. — Dwóch białych w mundurach — ludzi honorowych. To jest — chciałem powiedzieć — ludzi honoru. Czy pan jest człowiekiem honoru?
— No, no, dosyć już tego! — rzekł niecierpliwie oficer. — Proszę nam wydać tego pańskiego przyjaciela.
— Za kogo mnie pan ma? — rzucił z wściekłością Almayer.
— Za pijanego — ale nie tak dalece aby pan nie wiedział co pan robi. Dość tych błazeństw — rzekł oficer z powagą — bo skażę pana na areszt domowy.
— Areszt! — rozległ się zgrzytliwy śmiech Almayera. — Ha, ha, ha! Areszt! Przez dwadzieścia lat usiłowałem wydostać się z tej piekielnej dziury i nie mogłem! Słyszysz, człowieku! Nie mogłem! i nigdy już się stąd nie wydostanę! nigdy!
Szloch go chwycił przy ostatniem słowie. Zszedł niepewnie ze schodów; gdy znaleźli się na dziedzińcu, porucznik zbliżył się i wziął go pod ramię. Podporucznik i Babalaczi szli tuż za nimi.
— Czy tak nie lepiej, panie Almayer? — rzekł zachęcająco oficer. Ale dokądże pan prowadzi? Tu są tylko deski. Panie Almayer, — dodał, trącając go zlekka — czy łodzie będą potrzebne?
— Nie! — odrzekł porywczo Almayer. — Potrzebny będzie grób.
— Co takiego? znów pan bredzi! Niechże się pan postara mówić do rzeczy.
— Grób! — wrzeszczał Almayer, usiłując się wyrwać oficerowi. — Dziura w ziemi. Czy pan nie rozumie? To pan jest pijany. Proszę mnie puścić. Puścić mnie, mówię!
Wyrwał się i zatoczył aż ku deskom, na których