Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 192.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tse! tse! tse! — cmokał Babalaczi, wysilając się na zgorszenie, choć jego samotne oko rzucało radosne błyski. — Teraz nastąpi wielki zamęt wśród białych ludzi. Zajdę od tamtej strony i zobaczę co się dzieje. Zawiadom swoją córkę że czeka ją nagła i długa podróż, która doprowadzi ją do wspaniałości i chwały. I powiedz że Dain musi odjechać albo umrzeć — i że nie zechce odjechać sam jeden.
— Nie, nie zechce odjechać sam jeden — powtórzyła w zadumie pani Almayer i gdy Babalaczi znikł za węgłem, wślizgnęła się zpowrotem na korytarz.
Wiedziony gwałtowną ciekawością sambirski statysta obiegł w mig naokoło domu i jął wspinać się ostrożnie na schody werandy, stopień za stopniem. Usiadł spokojnie u samej góry i spuścił nogi, gotów do ucieczki w razie gdyby jego obecność okazała się niepożądana. W tej pozycji czuł się mniej więcej bezpieczny. Stół był ku niemu końcem zwrócony; widział tylko plecy Almayera a Ninie spoglądał prosto w twarz. Obaj oficerowie siedzieli do niego bokiem. Tylko Nina i młodszy oficer zauważyli ciche zjawienie się Babalacziego. Na jego widok Nina spuściła powieki, ale wnet zagadała do porucznika, a ten zwrócił się do niej z uprzejmym pośpiechem. Rozmawiając wciąż spokojnie, nie odwracała wzroku od twarzy ojca, który rozprawiał hałaśliwie.
— ...niesumienność i nielojalność; a cóżeście takiego uczynili, że wymagacie ode mnie lojalności? Nie macie żadnej władzy nad tym krajem. Musiałem sam sobie radzić, a kiedy prosiłem o opiekę, odpowiedziano groźbami i wzgardą, rzucając mi w twarz arabskie oszczerstwa! Mnie! człowiekowi białemu!