Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 190.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chodzi wtedy przez całą noc po werandzie i klnie, a my trzymamy się zdaleka — objaśniała, czerpiąc swą wiedzę z doświadczenia nabytego przez dwadzieścia kilka lat małżeńskiego pożycia.
— Ale wtedy nic nie słyszy ani nie rozumie i ramię jego nie ma żadnej siły. Nie trzeba aby słyszał cokolwiek dziś w nocy.
— Nie trzeba! — powtórzyła pani Almayer energicznym choć zciszonym tonem. — Jeśli usłyszy, gotów nas zabić.
Babalaczi spojrzał na nią z niedowierzaniem.
— Hai! możesz mi wierzyć, tuanie! Czy nie przeżyłam długich lat z tym człowiekiem? Czy nie widziałam wielekroć śmierci w jego oczach czasu mej młodości, kiedy domyślał się wielu rzeczy? Gdyby był mężem z mego plemienia, nie spotkałabym się dwa razy z takim wzrokiem, ale on — —
Lekceważący ruch napiętnował niewymowną pogardą małoduszny wstręt Almayera do przelewu krwi.
— Jeśli mu brak siły aby wykonać to czego pragnie, to czego się lękać? — spytał Babalaczi po krótkiej pauzie, wczasie której nasłuchiwali hałaśliwej gadaniny Almayera, póki głos jego nie zlał się z gwarem ogólnej rozmowy. — Czego mamy się lękać? — powtórzył Babalaczi.
— Aby zatrzymać córkę, którą kocha, gotów przebić twoje i moje serce bez wahania. Kiedy dziewczyny nie stanie, rozpęta się jak djabeł wcielony. Musimy się wtedy strzec oboje, ty i ja.
— Stary jestem i nie lękam się śmierci — odrzekł kłamliwie Babalaczi, udając obojętność. — Ale co się stanie z tobą?
— A ja jestem stara i pragnę żyć — odparła pani