Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 187.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogniska trzaskające wesoło, i gromadki żołnierzy i domowników Lakamby. Spojrzał także na swój dom stojący wśród innych budynków opasanych częstokołem ze ściśniętem sercem zadał sobie pytanie, kiedy i jak danem mu będzie wrócić do rodzinnego ogniska. Miał do czynienia z mężem niebezpieczniejszym niż dzikie zwierzę, dumnym, samowolnym jak władca, zakochanym. Do tego człowieka miał przemówić słowami chłodnej, ziemskiej mądrości. Czy jest coś bardziej przerażającego? Co się stanie, jeśli Dain uwidzi sobie jakąś urojoną zniewagę, czy lekceważenie swych uczuć i da się porwać gniewowi? Ofiarą padnie przedewszystkiem mądry doradca i śmierć stanie się jego nagrodą. Okropność położenia pogarszało jeszcze niebezpieczeństwo grożące ze strony tych natrętnych głupców, białych ludzi. Przed oczami Babalacziego zamajaczyła wizja smutnego wygnania w dalekiej Madurze. To byłoby gorsze od samej śmierci! A tu jeszcze wchodzi w grę ta nawpół biała kobieta o groźnych oczach. Jakże przewidzieć do czego jest zdolna taka niezrozumiała istota? Wie o wszystkiem i dlatego właśnie niepodobna zabić Daina. Niema co do tego wątpliwości. A jednak kąśliwe ostrze krissa dobrym i wiernym jest druhem — pomyślał Babalaczi. Obejrzał miłośnie swoją broń i wsunął ją zpowrotem do pochwy z głębokiem westchnieniem żalu. Odwiązawszy łódkę odsadził się od brzegu i ujął wiosło, czując niezbicie jak dalece niepożądanem jest mieszanie się kobiet do spraw państwowych. Młodych kobiet, oczywiście. Dla dojrzałej wiedzy pani Almayer, dla biegłości w intrygach której niewiasty nabywają z wiekiem, Babalaczi czuł tylko najgłębszy szacunek.
Wiosłował od niechcenia, a woda znosiła czółno zmierzające ku przylądkowi. Słońce tkwiło jeszcze wy-