Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 186.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiej powierzchni jaskrawego światła, co rozlewało się wgórę ku domom, i w dół ku częstokołowi, i hen po szerokiej rzece, łamiąc się i skrząc w tysiącach drobnych, połyskliwych fal, — niczem szlak z lazuru i złota, ujęty w jaskrawą zieleń lasów strzegących obu brzegów Pantai. W głuchej ciszy, przed spłynięciem wieczornego powiewu, fantastyczne karby liściastych szczytów zastygły w spokoju, niby zygzak nakreślony niepewną ręką na błękicie rozpalonego nieba. W przestrzeni zamkniętej częstokołem wałęsał się zapach więdnących kwiatów z pobliskiego lasu i zalatywała woń suszących się ryb. Niekiedy kłąb cierpkiego dymu z kuchennego ogniska przypływał z pod liściastych konarów i pełzał leniwie, czepiając się spiekłej trawy.
Gdy Babalaczi spojrzał na żerdź z chorągwią sterczącą nad kępą niskich drzew w środku dziedzińca, trójbarwna flaga Niderlandów drgnęła pierwszy raz od chwili gdy wywieszono ją tego ranka na powitanie wojennych łodzi. Z nikłym szelestem liści powiew opuścił się w lekkich podmuchach, igrając kapryśnie z godłem potęgi Lakamby, które było zarazem i piętnem jego niewoli. Ostry podryw wiatru wionął nagle chłodem i rozpostarta flaga powiała spokojnie nad drzewami. Mroczny cień potoczył się wzdłuż rzeki, gasząc na falach skry zachodzącego słońca. Wielka biała chmura żeglowała zwolna po ciemniejącem niebie i zawisła na zachodzie, niby czekając na połączenie się ze słońcem. I ludzie i rzeczy — wszystko strząsnęło odrętwiałość sennego popołudnia i zbudziło się do życia z pierwszem tchnieniem morskiego powiewu.
Babalaczi zbiegł śpiesznie ku wrotom wiodącym do rzeki. Obejrzał się i raz jeszcze ogarnął wzrokiem słoneczny dziedziniec usiany plamami cienia, rozpalone