Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 185.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nam uda wydobyć skarb od białego człowieka. Dain musi ujść, a Almayer musi pozostać przy życiu.
— Jedź już, Babalaczi, jedź! — rzekł Lakamba, powstając z fotelu. — Bardzo jestem chory i muszę zażyć lekarstwo. Powiedz to białemu wodzowi.
Ale Babalaczi nie dał się tak łatwo odprawić. Wiedział że jego pan — na wzór wszystkich wielkich ludzi — lubi zsuwać brzemię trudu i niebezpieczeństw na barki wiernego sługi, ale uważał że wobec ciężkich opałów, w których się znaleźli, musi i radża odegrać swoją rolę. Wolno mu udawać ciężko chorego przed białymi a choćby i przed całym światem jeśli mu się spodoba, ale musi wziąć udział w wykonaniu planu, który Babalaczi starannie obmyślił. Wierny sługa zażądał aby wysłano o zmierzchu wielką łódź z dwunastu zbrojnymi ludźmi do polanki Bulangiego. Nie jest wykluczone że trzeba będzie wziąć Daina siłą. Zakochany mężczyzna niezawsze widzi jasno ścieżkę bezpieczeństwa, zwłaszcza jeżeli ta odwodzi go od przedmiotu jego uczuć — rozumował Babalaczi — a w takim razie trzeba będzie użyć przemocy. Czy radża zechce dopilnować, aby obsadzono łódź zaufanymi ludźmi? Trzeba wykonać wszystko w ścisłej tajemnicy. Możeby radża zgodził się wziąć osobiście udział w wyprawie i wpłynąć na Daina mocą swego dostojeństwa, wrazie gdyby okazał się upartym i nie chciał opuścić kryjówki? Radża nie zobowiązał się jednak do niczego i z niepokojem naglił Babalacziego do wyjazdu, lękając się że biali przybędą znienacka w odwiedziny. Wreszcie Babalaczi pożegnał się niechętnie z radżą i wyszedł na podwórze.
Przed zejściem do przystani zatrzymał się chwilę na rozległym dziedzińcu. Gęste listowie drzew rzucało czarne plamy cienia, które zdawały się pływać po gład-