Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 181.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IX

— Czy mogę wierzyć twoim słowom? są one jak bajka dla wojowników, którzy obozują wokół ognisk, napoły tylko czuwając; i widzi mi się że wybiegły z ust kobiety.
— Kogóż mam wywodzić w pole, o radżo? — odrzekł Babalaczi. — Bez ciebie jestem niczem. Wierzę w prawdę wszystkiego co ci rzekłem. Długie lata spoczywałem bezpiecznie w zagłębieniu twej dłoni. Nie czas na żywienie podejrzeń! Niebezpieczeństwo jest bardzo groźne. Radźmy i działajmy natychmiast, nim jeszcze słońce zajdzie.
— Słusznie mówisz — odmruknął frasobliwie Lakamba.
Siedzieli już od godziny w sali posłuchań radży. Babalaczi, stwierdziwszy przybycie oficerów, przeprawił się zaraz przez rzekę aby zdać swemu panu sprawę z wypadków i razem z nim wytknąć linję postępowania wobec zmienionych okoliczności. Niespodziewany obrót wydarzeń przeraził i zaskoczył ich obu. Radża siedział w fotelu ze skrzyżowanemi nogami, utkwiwszy wzrok w podłodze; Babalaczi przykucnął tuż przy nim w postawie wyrażającej wielkie zwątpienie.
— I gdzież on się teraz ukrywa? — spytał Lakamba, przerywając ciszę rojącą się od złowróżbnych przeczuć, które pochłaniały ich obu przez długą chwilę.
— Na polance Bulangiego — tej co leży najdalej od jego domu. Popłynęli tam dziś w nocy. Zawiozła