Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 168.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją i spytał co to za dziewczyna. „Niewolnica, tuanie! roznosi ciastka na sprzedaż!“ zabrzmiała jednogłośna odpowiedź z kilkunastu piersi. Porwała się do ucieczki, lecz przyzwał ją zpowrotem, a gdy stanęła przed nim drżąca ze zwieszoną głową, przemówił łaskawie i ująwszy pod brodę spojrzał jej w oczy z uśmiechem. „Nie bój się!“ powiedział. Nigdy się już więcej do niej nie odezwał. Ktoś zawołał na niego z brzegu; odwrócił się i zapomniał o jej istnieniu. Na wybrzeżu stał Almayer z Niną u boku. Tamina posłyszała wesoły głos Niny i ujrzała radość na twarzy Daina, który wmig znalazł się na brzegu. W owej to chwili znienawidziła dźwięk głosu Niny.
Przestała odtąd odwiedzać kampong Almayera, spędzając południowe godziny na pokładzie w cieniu płóciennego dachu. Wyglądała Daina z piersią falujacą coraz szybciej, a gdy nadchodził, serce miotało się w niej jak oszalałe w rytm świeżo zrodzonych uczuć — wesela, nadziei i trwogi. Z oddaleniem się Daina przycichał dziki zamęt w jej duszy; wyczerpana jak po walce siedziała długi czas w sennym bezwładzie. Wieczorem wracała do domu, wiosłując od niechcenia, unoszona leniwym prądem wzdłuż brzegu. Wiosło wisiało bezczynnie a ona siedziała w rufie z głową wspartą na ręku i szeroko rozwartemi oczyma, wsłuchując się usilnie w szept własnego serca, który się rozrastał w pieśń niewymownej słodyczy. Zasłuchana w jej nutę łuskała ryż w domu; cudna melodja głuszyła krzykliwe kłótnie żon Bulangiego i gniewne wymówki, których jej nie szczędzono. Gdy słońce miało się ku zachodowi, szła kąpać się w zatoce; stojąc na miękkiej trawie wybrzeża z suknią leżącą u stóp słuchała wciąż śpiewu serca, zapatrzona w od-