Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 155.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i upokorzeń wśród tych dzikich. I już miałem szczęście prawie że w ręku!
Spojrzał na uważną twarz córki i zerwał się, przewracając fotel.
— Słyszysz? miałem szczęście pod ręką — o tak — tylko sięgnąć!
Zamilkł, usiłując poskromić rosnący gniew, ale nie potrafił się opanować.
— Czy ty nic nie czujesz? — ciągnął — czy nie wiesz, co to nadzieja? — Milczenie Niny rozjątrzało go; podnosił głos coraz bardziej, choć starał się wciąż zapanować nad sobą.
— Czy miło ci żyć wśród nędzy i oczekiwać na śmierć w tej nikczemnej dziurze? Nino, odezwijże się! Czy niema w tobie litości? Czy nie znajdziesz ani słowa pociechy? A ja cię tak kochałem!
Czekał przez chwilę, i nie słysząc odpowiedzi potrząsnął pięścią przed oczami córki.
— Widzę że jesteś idjotką! — wrzasnął.
Obejrzał się za fotelem, podniósł go i siadł sztywno. Gniew jego wygasł; zawstydzony był swoim wybuchem, ale przyniosła mu ulgę świadomość że odsłonił przed córką istotną treść swego życia. Myślał tak w najlepszej wierze i łudził się co do pobudek swojego postępowania, nie zdając sobie sprawy jak dalece drogi jego są zawiłe, cel mętny, a żale jałowe. Wielka, tkliwa miłość do córki przepełniała mu serce. Chciał widzieć ją nieszczęśliwą aby cierpieć z nią razem, ale pragnął tego w sposób właściwy naturom słabym, które tęsknią za współczuciem i narzucają swoje cierpienia ludziom najzupełniej wobec nich niewinnym. Gdyby Nina cierpiała, zrozumiałaby go i współczułaby mu, a tymczasem ona nie chce czy nie może znaleźć ani słowa pocie-