Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 154.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szklankę trzęsącą się ręką i zaczął pić, dzwoniąc zębami o szkło; wysączywszy dżyn do ostatniej kropli, stuknął ciężko szklanką o stół. Podniósł zwolna oczy na Ninę stojącą obok niego i rzekł spokojnym głosem:
— Wszystko przepadło, Nino. On nie żyje — a ja mogę popalić moje łodzie.
Czuł się dumnym że jest w stanie mówić tak spokojnie. Najwidoczniej obłąkanie już mu nie grozi; ta pewność jest bardzo kojąca. Opowiedział o znalezieniu zwłok, przysłuchując się z upodobaniem własnemu głosowi. Nina stała spokojnie z ręką opartą lekko o ramię ojca. Twarz jej była nieporuszona, lecz i rysy i cała postawa wyrażały natężoną, trwożną uwagę.
— Więc Dain nie żyje — odezwała się chłodno gdy zamilkł głos ojca.
Sztuczny spokój Almayera ustąpił w mgnieniu oka gwatownemu wybuchowi oburzenia.
— Stoisz przede mną jak słup — krzyknął gniewnie — i odzywasz się jakby to była fraszka. Tak, Dain nie żyje! czy rozumiesz? nie żyje! Cóż to cię obchodzi! nigdy o mnie nie dbałaś; patrzyłaś obojętnie jak wysilam się, i haruję, i walczę; nigdy nie widziałaś moich cierpień, nigdy. Nie masz serca i nie masz duszy, bo inaczej byłabyś zrozumiała że pracowałem tylko dla ciebie, dla twojego szczęścia! Chciałem być bogaty, chciałem się stąd wydostać, chciałem widzieć jak biali ludzie będą się gięli nisko przed potęgą twojej piękności i twojego bogactwa. Choć jestem stary, pragnąłem znaleźć się w obcym kraju, wśród obcej cywilizacji i rozpocząć nowe życie, aby napatrzyć się twojemu powodzeniu, twoim tryumfom, twojemu szczęściu. Tylko dlatego dźwigałem cierpliwie brzemię pracy, zawodów