Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 152.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała mu się gładka jak woda w wąskiej cieśnince, a rozpędzone kłody nie większe od źdźbeł suchej trawy. Więc popłynął — i oto leży tutaj — Babalaczi wskazał głową na trupa.
— Skąd wiesz, że to on? — krzyknął gorączkowo Almayer. Odepchnął żonę, zerwał nakrycie i wpatrzył się w bezkształtną miazgę ciała, włosów i schnącego błota, leżącą na miejscu gdzie była twarz topielca. — Nikt nie rozpozna — dodał i wzdrygnął się ze zgrozą.
Tymczasem Babalaczi ukląkł, obcierając z błota palce wyciągniętej ręki. Powstał i błysnął przed oczami Almayera złotym pierścieniem o wielkim, zielonym kamieniu.
— Znasz dobrze ten pierścień — rzekł — nie schodził on nigdy z ręki Daina. Musiałem poszarpać palec aby go zdjąć. Czy mi teraz wierzysz?
Almayer podniósł ręce do głowy i opuścił je bezwładnie w niemej rozpaczy. Babalaczi przyglądał mu się ciekawie i zobaczył ze zdumieniem uśmiech na jego twarzy. Dziwne urojenie opanowało mózg Almayera, zmącony tym nowym ciosem. Przywidziało mu się że przez wiele lat spadał w głęboką przepaść. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu spadał nieustannie; była to gładka, krągła, mroczna przepaść, której czarne ściany sunęły wgórę z nużącą szybkością. Zdawało mu się że słyszy jeszcze odgłos tego zawrotnego spadania. Nagle doznał straszliwego wstrząsu: runął na dno i — o dziwo! — oto jest żywy i cały, a Dain leży martwy z pogruchotanemi kośćmi. Uderzyło go to jako rzecz bardzo zabawna. Nieżywy Malaj; tak wielu nieżywych Malajów oglądał bez najmniejszego wzruszenia — a teraz czuje że płacz go chwyta za gardło, ale nie nad Malajem; żal mu bia-