Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 150.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przerwał Mahmatowi. Zmieszany Almayer popatrzył kolejno na żonę, Mahmata, Babalacziego i wreszcie zatrzymał wzrok na zwłokach, które leżały w błocie z zakrytą twarzą. Zmiażdżone członki powyginały się dziwacznie, a jedna z rąk, wykręcona i pogruchotana, wyciągnięta była wbok; w kilku miejscach sterczały z niej białe kości przez poszarpane ciało. Rozpostarte palce tej ręki dotykały prawie nogi Almayera.
— Czy wiesz, kto to taki? — zapytał cicho Babalacziego.
Babalaczi poruszył zlekka wargami, ale hałaśliwy lament pani Almayer zgłuszył szept jego odpowiedzi, przeznaczonej tylko dla uszu Almayera.
— Tak chciało przeznaczenie. Spójrz do swoich stóp, biały człowieku. Widzę na tych poszarpanych palcach pierścień, który znasz dobrze.
Mówiąc to Babalaczi postąpił niedbale naprzód i nadeptał niby niechcący na wyciągniętą rękę trupa, wciskając ją w miękkie błoto. Machnął groźnie laską w stronę tłumu, który cofnął się nieco.
— Odejdźcie — rzekł z powagą — i odeślijcie kobiety do domowych ognisk. Nie powinny rzucać domu i gapić się na nieznajomego trupa. Tu jest robota dla mężczyzn. Zabieram zwłoki w imieniu radży. Tylko niewolnicy tuana Almayera mają ze mną pozostać. Odejdźcie!
Tłum zaczął się rozchodzić, ociągając się niechętnie. Pierwsze ruszyły kobiety, wlokąc za sobą dzieci, które wieszały się u rąk matczynych i ciągnęły je wtył całym ciężarem. Za niemi szli zwolna mężczyźni w ruchomych, zmiennych grupkach, topniejących w miarę zbliżania się do osady; każdy przyśpieszał kroku, myśląc o czekającym go rannym ryżu. Tylko na lekkiem