Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 142.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kręć, Babalaczi, kręć — mruknął z przymkniętemi oczami.
Babalaczi chwycił rączkę katarynki z energją płynącą z rozpaczy. Wmiarę tego jak kręcił, mroczna posępność jego twarzy ustępowała wyrazowi beznadziejnej rezygnacji. Tony muzyki Verdiego wybiegały przez otwarte okno w wielką ciszę, która legła nad rzeką i lasem. Lakamba słuchał z zamkniętemi oczami i błogim uśmiechem, a Babalaczi wciąż kręcił. Zadrzemywał chwilami, kiwając się nad katarynką i budził się z wielkim strachem, nadrabiając stracony czas kilku szybkiemi obrotami rączki. Natura spoczywała w głębokim śnie, wyczerpana dzikim zamętem, a pod niepewną ręką sambirskiego dyplomaty Il Trovatore płakał, zawodził i żegnał się wkółko ze swoją Eleonorą, porwany żałosnym i łzawym kręgiem wynurzeń powtarzających się bez końca.