Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 141.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ada, tuan! Słucham cię, panie.
— Jeśli Orang Blanda tu przybędą i wezmą Almayera do Batawji aby go ukarać za przemycanie prochu — jak myślisz — co on wtedy zrobi?
— Nie wiem, tuanie.
— Głupi jesteś — oświadczył tryumfująco Lakamba. — Powie im gdzie się skarb znajduje, aby uzyskać przebaczenie. Zrobi tak napewno.
Babalaczi spojrzał na swojego pana i pokiwał smutno głową nad tą przykrą niespodzianką. Nie przyszło mu to na myśl; nowa komplikacja!
— Almayer musi umrzeć, inaczej tajemnica zostanie zdradzona. Musi umrzeć spokojnie, Babalaczi! To już twoja sprawa.
Babalaczi skinął głową potakująco i powstał ciężko z ziemi. „Jutro?“ zapytał.
— Tak; jeszcze przed przybyciem Holendrów — odrzekł Lakamba. — On pije dużo kawy, — dodał pozornie bez związku.
Babalaczi przeciągnął się i ziewnął, lecz Lakamba stracił nagle wszelką ochotę do snu, połechtany mile świadomością, że o własnych siłach znalazł wyjście z zawiłej sytuacji.
— Babalaczi — zwrócił się do wyczerpanego męża stanu — przynieś pudełko z muzyką, które dostałem od białego kapitana. Nie chce mi się spać.
Rozkaz władcy powlókł oblicze Babalacziego posępnym cieniem melancholji. Poszedł niechętnie za kotarę i wrócił niebawem trzymając w objęciach niewielką katarynkę, którą umieścił na stole z wyrazem głębokiego przygnębienia. Lakamba usadowił się wygodnie w fotelu.