Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 133.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zumie. Bądź miłościwym, Lakambo! — dodał, ciągnąc ostrzegawczo za sarong radży.
Lecz Lakamba wyrwał gniewnie sarong z rąk wiernego sługi. Zaczynał rozumieć jakie nieobliczalne zawikłania pociągnął za sobą powrót Daina i stopniowo tracił panowanie nad sobą. Przemówił potężnym głosem, głusząc poświsty wichru i chlupot ulewy bębniącej o dach. Ciężka nawałnica przeciągała nad Sambirem.
— Przybyłeś tu najpierw jako kupiec, nie szczędząc słodkich słów i wspaniałych obietnic. Żądałeś abym zamknął oczy na twoje knowania z białym człowiekiem. Zgodziłem się na to. Czegóż chcesz teraz? Za młodych lat walczyłem; teraz jestem stary i potrzebuję spokoju. Nie chcę się bić z Holendrami. Daleko mi wygodniej abyś zginął; tak będzie lepiej.
Nawałnica przyczaiła się. Po zamęcie burzy nastała krótka chwila ciszy. Lakamba powtórzył miękko, niby do siebie:
— I wygodniej — i lepiej.
Dain nie wydawał się przerażony groźnemi słowami radży. W czasie jego przemowy spojrzał błyskawicznie w tył; stwierdziwszy że nikt za nim nie stoi, wyciągnął spokojnie z fałd szarfy pudełeczko siri i jął zawijać starannie odrobinę orzecha betelowego oraz szczyptę wapna w zielony liść, którym poczęstował go grzecznie czujny Babalaczi. Dain uznał to za propozycję pokojową ze strony milczącego męża stanu — rodzaj niemego protestu przeciw niepolitycznej gwałtowności jego pana — a zarazem oznakę że możliwość porozumienia nie jest całkowicie wykluczona. Zresztą Dain nie był zaniepokojony. Uznawał w zupełności słuszność podejrzeń Lakamby; nie przeczył, że jedynie