Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 125.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku łódkom gotowym do drogi i ustawionym w rząd pod osłoną przemokłych mat z Kadżangu. Almayer czuł że mu się szczęście z rąk wymyka. Chodził ciężkim krokiem tam i zpowrotem po bezustannym deszczu lejącym się z niskich chmur. Owładnęła nim rozpaczliwa jakaś obojętność. Niech się już dzieje co chce! On zawsze ma takie szczęście. Ładnie go wykierowały te dwa przeklęte dzikusy, Dain i Lakamba! Licząc na ich pomoc, wydał na naprawę łodzi wszystko aż do ostatniego dolara. Teraz Dain gdzieś przepadł, a Lakamba nie daje znaku życia z za swojego częstokołu. „Nawet ten łotr Babalaczi nie pokaże mi się na oczy“, rozmyślał w dalszym ciągu. „Kupiłem już od nich wszystek ryż, i miedziane gongi, i tkaniny potrzebne do wyprawy. Wycisnęli ze mnie ostatni grosz i teraz wszystko im jedno czy pojadę czy też zostanę“. Machnąwszy ręką ze zniechęceniem, właził powoli na schody nowego domu aby schronić się przed deszczem na werandzie. Wspierał się o poręcz z głową wsuniętą w ramiona i zapamiętywał się w gorzkich myślach. Nie czuł mijających godzin, nie zważał na głód, nie słyszał ostrego głosu żony wołającej go na wieczerzę. Dopiero pierwszy grzmot wieczornej burzy budził go z ponurej zadumy. Gdy szedł chwiejnym krokiem w stronę światełka błyszczącego w starym domku, najlżejszy szmer z nad rzeki nie uszedł jego słuchowi, zaostrzonemu przez niepokój i oczekiwanie. Przez kilka nocy z rzędu słyszał plusk wioseł i widział mętny zarys łodzi; za każdym razem serce tłukło mu się nadzieją że Dain powraca, lecz zawsze spotykało go rozczarowanie: niechętne głosy odpowiadały na jego okrzyk i dowiadywał się, że to Arabowie jadą w odwiedziny do Lakamby. Świadomość tych wizyt przyprawiała go o bezsenne noce; nie mógł

81